
Minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski nie owija w bawełnę. Wprost nazywa wielkie zagraniczne firmy technologiczne złodziejami — i zapowiada walkę o cyfrowy podatek. Sprawa, choć techniczna, ma charakter polityczny, finansowy i moralny. W tle: spory w koalicji, unijna bezsilność i amerykańska presja.
Gawkowski: „Zielone światło mam, ale zgody nie ma”
W rozmowie na antenie programu „Tłit” WP wicepremier i minister cyfryzacji ostro ocenił działalność globalnych korporacji technologicznych w Polsce. Jego zdaniem funkcjonują one w kraju na zasadzie pasożyta — wyciągają pieniądze, ale nie dokładają się do wspólnego budżetu. „Zagraniczne big techy okradają Polaków z ich pieniędzy” — powiedział bez ogródek Gawkowski, domagając się wprowadzenia cyfrowego podatku.
Co ciekawe, minister deklaruje, że premier już dał mu zielone światło, jednak mimo to w obrębie koalicji brakuje porozumienia w tej sprawie. W praktyce oznacza to, że pomysł może trafić na półkę — jak wiele podobnych prób opodatkowania globalnych firm, które dobrze czują się w szarej strefie między prawem krajowym a lukami w regulacjach międzynarodowych.
Cyfrowy podatek. Pomysł znany, ale trudny
Cyfrowy podatek to propozycja, która regularnie powraca w debacie publicznej. Chodzi o objęcie specjalnym opodatkowaniem tych firm, które generują znaczne przychody w Polsce, ale oficjalnie niemal nie istnieją jako podatnicy. To zjawisko znane z praktyk księgowych — optymalizacji podatkowej, transferu zysków do rajów podatkowych, zaniżania podstawy opodatkowania.
Problem polega na tym, że wprowadzenie takiego rozwiązania na poziomie krajowym bywa trudne politycznie, a na poziomie unijnym — często niemożliwe. Jak ujawnił Gawkowski, Komisja Europejska porzuciła projekt wspólnego podatku cyfrowego na najbliższe siedem lat. Według ministra przyczyną była obawa przed reakcją Stanów Zjednoczonych, a konkretnie przed polityką celną Donalda Trumpa.
W tym kontekście Polska może znaleźć się w klasycznej pułapce: chce opodatkować globalnych graczy, ale nie ma wystarczającego wpływu ani narzędzi, by zrobić to skutecznie. A nawet jeśli je ma — musi liczyć się z reakcją większych od siebie.
Wielki problem w małych liczbach
Nie trzeba być ekonomistą, żeby zrozumieć, że brak realnych wpływów podatkowych od firm generujących miliardy w Polsce to po prostu strata. Z perspektywy obywatela oznacza to mniej środków na szkoły, szpitale, transport. A z perspektywy państwa — zachwianie równowagi między tymi, którzy płacą, a tymi, którzy korzystają.
Gawkowski wyraźnie stawia sprawę na ostrzu noża. I trudno mu się dziwić. W świecie, gdzie dane mają wartość ropy, a usługi cyfrowe wypierają fizyczną obecność, brak regulacji podatkowych jest równoznaczny z przyzwoleniem na eksploatację. Słowa ministra mogą więc brzmieć ostro, ale nie są wyłącznie retoryką. To diagnoza systemowego problemu, który zbyt długo był zamiatany pod dywan — z wygody, strachu lub politycznej kalkulacji.